poniedziałek, 15 października 2012

Rozdział 4

Soundtrack: The Red Jumpsuit Apparatus - Your guardian angel
Dedykacja: Dla Mariana z ksywką Martah.  
No I kolejny rozdział przed Nami. Nie jestem co do niego przekonana, ale ja tak mam z każdym rozdziałem. Długo nie miałam weny, co jest jednoznaczne z długim wyczekiwaniem. Zrobiłam rozpiskę rozdziałów, więc na chwilę obecną znam koniec opowiadania :). Niedługo dodam wszystkie rozdziały do spisów, a będzie ich około 10, chyba że coś pozmieniam. Moja niesamowita wena wyparowała tak szybko, jak się zaczęła, więc nie mam bladego pojęcia, kiedy napiszę rozdział 5. Póki co zapraszam do zapoznania się z czwartym, chyba najkrótszym w tym opowiadaniu. Długość wiąże się z brakiem czasu, a przede wszystkim z błaganiami ze strony Aleksandry i Wioletty, które non stop pytały o rozdział.
No to go macie :)

Nick
- Chcę wyjść ze szpitala, nic mi nie jest. - powiedział do lekarza, patrząc na niego błagalnie. Ten tylko westchnął głęboko, ściągając z nosa okulary.
Posłuchaj... Musisz tu zostać przynajmniej do jutra. - uśmiechnął się dobrodusznie, wychodząc z sali. Nick odprowadził go wzrokiem, a jego głowa opadła na poduszkę. Wbił wzrok w jasny sufit i zamknął na chwilę oczy. Zaraz potem poczuł, jak ktoś wchodzi do jego sali, a potem siada w nogach łóżka.
- Cześć. - zobaczył młodego chłopaka z kręconymi, brązowymi włosami i worami pod oczami.
- Siemka. - odparł Jonas, podnosząc się do pozycji siedzącej. Wpatrywali się tak w siebie przez kilka minut, a potem kędzierzawy rzucił się na przyjaciela, przytulając go i praktycznie miażdżąc mu żebra.
- STYLES! - krzyknął rozbawiony Nicholas z uśmiechem na ustach.
- Też to słyszysz? - usłyszał głos Harry'ego, a potem zmrużył brwi.
- Jak łamiesz mi żebra? - zażartował Jonas, patrząc towarzyszowi w oczy.
- Bingo. - Nicholas zaśmiał się pod nosem,  uwalniając się z objęć przyjaciela.
 - Więc? Jak się czujesz? - zapytał Styles, patrząc z uśmiechem na loczka. Ten westchnął przeciągle, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Wiesz, z każdą godziną lepiej. - odpowiedział, jednak dało się zauważyć, że coś go gryzie. Harry jednak nie zamierzał wypytywać, bo sam dobrze wiedział, o co chodzi. 
- Przestań się winić. - wypalił, a brązowe oczy loczka spotkały się z zielonymi.
- Harry, ty mnie nigdy nie zrozumiesz. Nigdy nie poczujesz tego, co ja czuję teraz i nie życzę ci, byś czuł. Ja jedyny mogłem go uratować, a tego nie zrobiłem. Nie winię się za śmierć, ale  za to, co było przed jego decyzją. Wiem, że mogłem mu pomóc.
Harold słuchał tego wszystkiego w osłupieniu. Wiedział o tym. Już nie raz słyszał tą opowieść, jednak tym razem naprawdę poczuł, dlaczego Nick tak bardzo obwinia się za wszystko, co związane z Arturem. Teraz on przechodzi przez walkę, którą jego brat przegrał. I dlatego tak bardzo mu go brak.
Wstał z łóżka, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Wyszedł z pokoju, kierując się do pobliskiej kawiarni. Zamierzał tam wszystko przemyśleć i zastanowić się, jak pomóc przyjacielowi. Chłodne powietrze uderzyło w jego twarz, kiedy opuścił szpital. Wziął głębszy oddech, przyspieszył kroku i uśmiechnął się pod nosem z tylko sobie znanemu powodu.

Demi
Siedziała w kawiarence, czytając książkę. Wzięła łyka kawy i przewróciła stronicę. Podsunęła kolana pod brodę nie zważając na to, czy ktoś jej zwróci uwagę za brudzenie foteli. Zaśmiała się i zamknęła Veronica Postanawia Umrzeć. Objęła kubek gorącej cieczy dłońmi i rozglądnęła się po lokalu. 
W rogu siedział jakiś chłopak okropnie podobny do Conora Maynarda. Poruszyła brwiami w górę i w dół, a potem omotała wzrokiem pomieszczenie po raz kolejny. Westchnęła, kiedy nie znalazła nikogo znajomego. Drzwi  kawiarenki otworzyły się nagle, wpuszczając do środka niezbyt ciepłe i przyjemne powietrze. Jej wzrok podążył do wejścia, gdzie napotkała dość wysokiego bruneta z ułożonymi lokami na głowie. Uśmiechnęła się obserwując, jak nieznajomy podchodzi do barku, siada przy nim i zamawia kakao. Schował głowę w dłoniach i odetchnął głęboko. 
Chłopak od razu przypadł do gustu Demetrii. Lubiła wysokich mężczyzn z własnym stylem.Uśmiechnęła się jednoznacznie, kiedy podszedł do lady, zamawiając gorące kakao. Ona sama upiła łyk już ostygniętej kawy i otworzyła książkę na kolejnym rozdziale. 
Zaczytana nawet nie zauważyła, że kędzierzawy usiadł parę stolików od niej. Był wyraźnie zaniepokojony i zdenerwowany. Z jego oczu dało się wyczytać, że coś wyżera go od środka. Jakby chciał wykrzyczeć całemu światu swoje problemy. 
Wiedziała jak to jest.
Ponownie zamknęła książkę, tym razem chowając ją do torby. Wstała od stolika i podeszła do chłopaka. Uśmiechnęła się, kiedy on skierował na nią swój wzrok. Nie doczekała się jednak odpowiedzi.
- Cześć. - zaczęła, patrząc na nieznajomego.
- Hej. - odparł beznamiętnie, patrząc gdzieś za okno. Jego głos sprawił, że drgnęła lekko. Już go gdzieś słyszała, jednak jakby... No przecież!
- Ty musisz być Harry. - strzeliła, a on spojrzał w jej oczy. Jego tęczówki były idealne zielone, a samo spojrzenie przeszywało na wskroś. Nie odpowiedział, tylko prychnął dwuznacznie. Jego wzrok ponownie powędrował za okno.
- Byłoby mi łatwiej, gdybyś chociaż trochę przyczynił się do... - nie dokończyła, gdyż Harry odetchnął głęboko, przymykając powieki.
- Wybacz, ale nie mam nastroju na gadanie. - odparł sucho, a Demetria uznała to za koniec rozmowy. Wyszeptała "ok" i skierowała się do drzwi kawiarenki. Otworzyła je, a w jej twarz uderzył zimny wiatr. Chwyciła za rękawy swetra i poprawiła torbę na ramieniu. Dobrze wiedząc, gdzie idzie, przyspieszyła kroku. Pociągnęła nosem, omijając jedną kapliczkę, drugą, trzecią... Przy czwartej skręciła i weszła do szpitala. 
Od razu zrobiło jej się cieplej, a ten charakterystyczny odór doszedł do jej nozdrzy. Rozsunęła zamek kurtki i pobiegła na piętro. Zapukała do drzwi gabinetu, opatrzonych numerem 584. Usłyszała głośne "Proszę" i pchnęła drewno.
- Cześć ciociu. - zaczęła, wchodząc do pomieszczenia. Kobieta uśmiechnęła się na jej widok, ściągając z nosa okulary. Jej oczy nagle się pomniejszyły, a na pomarszczoną twarz wstąpiło szczęście.
- Demetria! - krzyknęła, wstając zza biurka i podchodząc do chrześnicy. Uściskała ją, a dziewczyna zamknęła oczy. Brunetka uśmiechnęła się, gdy poczuła perfumy cioci. Poznałaby ją z daleka już po samym zapachu. Alice zawsze pachniała wiśniami.
- Postanowiłam się przywitać. - powiedziała Lovato, siadając przed biurkiem. Jej ciocia zajęła miejsce na krześle ustawionym zaraz przed Demi. 
- No i bardzo dobrze. Dawno cię tu nie było, jak tam u mamy? - zaczęła kobieta, zamykając wszystkie dokumenty, odkładając długopis. Dziewczyna wzdrygnęła się lekko; miała jej powiedzieć, że jej siostra zdradza własnego męża, który stracił pracę?
- Po staremu. - postanowiła skłamać, siląc się na wymuszony uśmiech. Alice złączyła przed sobą palce obu rąk, patrząc z politowaniem na chrześnicę. - A jak u ciebie?
- No cóż... Wujek miał zawał, Meg dostała się na studia. - opowiadała ciotka, a Demi słuchała jej uważnie. Sprawy jej rodziny były dla niej tak samo ważne, jak sprawy jej samej. 
Czuła niesamowitą więź z ciocią Alice. Traktowała ją jak drugą matkę. Jej kuzynka Meg była dla niej siostrą, której nigdy nie miała. Pomagała jej za każdym razem, kiedy Lovato miała jakikolwiek problem. Wszyscy byli strasznie zżyci, jednak od kłótni cioci Alice i matki Demi, siostry nie utrzymywały ze sobą kontaktu. Demetria miała nawet zakaz spotykania się z matką chrzestną, jednak już wiele razy go złamała. Dzisiaj był kolejny.
- Sądzę, że się trochę rozgadałam. - powiedziała nagle kobieta, uśmiechając się. 
- Ciocia wie, że jestem ciekawa, jak się miewacie. - odparła Lovato. Popatrzyła na zegar wiszący na ścianie i drgnęła lekko. - Jest jednak późno i będę musiała lecieć. - dodała, wstając z fotela. Przytuliła Alice, a potem wypadła z gabinetu. Poprawiła zwisającą torbę z ramienia, kierując się do wyjścia ze szpitala. Jej ciałem znowu zawładnął dreszcz związany z pogodą, ale ona czuła w środku niesamowite ciepło.
Miała tak po każdej rozmowie z matką chrzestną.

Harry
Padał śnieg. Tonami. Uwielbiał zimowe wieczory. Wciąż zachowywał się jak dziecko  i otwierał buzie, łapiąc na język białe płatki. Lubił dźwięk, jaki wydawał śnieg, po nadepnięciu go przez buty Styles'a. Z niecierpliwością czekał na gwiazdkę. Po prostu uwielbiał zimową atmosferę. 
Przychodzili do tego parku razem. On i Nick. Przesiadywali tu godzinami, gadając o dziewczynach, problemach w domu, w szkole... Dosłownie o wszystkim. Zapominali o całym świecie. Przechodnie patrzyli na nich ze zdziwieniem, kiedy nagle jeden z nich wybuchnął niepohamowanym śmiechem,  podczas gdy drugi rysował na śniegu sprośny rysunek. Zaliczał takie wypady do najlepiej spędzonych momentów w jego życiu. 
Przysiadł na tak dobrze mu znanej ławce i popatrzył na zamarznięty stawik po środku parku.  Przypomniało mu się, jak raz wyrzucił na lód szalik Jonasa. Ten przerażony postanowił go odzyskać i wszedł powolnym krokiem na środek sadzawki, zaliczając przy tym chyba z dwadzieścia upadków. Harry prawie wybuchnął ze śmiechu.
Też tutaj Harry dowiedział się o śmierci Artura. Nie zaliczał tego wspomnienia do tych dobrych, a jednak za każdym razem jak tu był, akurat ono przychodziło mu na myśl.
- Nigdy nie zostawi mnie w spokoju. - prychnął, wkładając ręce do kieszeni. 
- To ciebie ktoś nęka? - usłyszał kobiecy głos i momentalnie się odwrócił. Zobaczył wysoką dziewczynę z ułożonymi, brązowymi włosami. Uśmiechnął się na jej widok.
- Cher... - powiedział, przesuwając się w lewą stronę. Dziewczyna zajęła miejsce koło Hazzy, patrząc mu w oczy. Dojrzał w nich kolorowe iskierki, prawdopodobnie odbijające się miejskie lampy. 
- To jak, kto cię prześladuje? - zaczęła, a Styles zaśmiał się głośno.
- Powiedziałbym, że ty. -  objął ją ramieniem, a ona wtuliła się w niego. Zatopił nos w jej ciemnych włosach, czując jabłka. Na jego twarz ponownie wstąpił uśmiech; uwielbiał jabłka.
- Co tu robisz? - odezwała się, jednak Hazza nie odpowiedział. Zamknął oczy i wziął głębszy oddech.  Był pewien, że Lloyd słyszy, jak głośno bije jego serce. Być może jej biło tak samo i pewnie by je usłyszał, gdyby nie to, że do jego uszu doszły dość zadziwiające słowa.
 - Chodźmy do mnie. - powiedziała brunetka, a chłopak zaśmiał się cicho. Dziewczyna spojrzała na niego z uśmiechem. 
- To poważna propozycja? -  również na nią spojrzał. Przytaknęła. - W takim razie chodźmy do ciebie.
  

4 komentarze:

  1. SADADGHSAGDHSAGAG tak dawno nie było rozdziału :D HEHEH uwielbiamuwielbiamuwielbiamuwielbiam myślę że na kolejny rozdział nie trzeba będzie czekać długo *.- CZEKAM

    PS. FRUGO :D

    OdpowiedzUsuń
  2. cudo, cudo, cudo, cudo *_* podoba mi się strasznie c: ♥
    kocham, twój styl pisania. cudownie opisujesz, sytuacje. ♥
    co jeszcze mogę, powiedzieć, nie mogę się doczekać, kolejnego .
    życzę, weny ♥
    @StrongForDemz

    OdpowiedzUsuń
  3. KDUHFGID WIECEJ!!! Boże dziopa czemu ty nie masz częściej weny!!?? Zawsze jak czytam twoje opowiadanie to oczy mam wielkości pięciozłotówki (duma, zdziwienie...whatever po prostu sie podoba) i śmiech jak np wtedy co hazza łamał żebra hahha chcę więcej i uwierz panna Aleksandra będzie dalej prosiła xdd

    OdpowiedzUsuń
  4. Demi czyta "Veronicę". Podobała mi się ta książka. :D Wiesz co mnie tak naprawdę dziś ukłuło czytając tą część? Chociażby to, że odniosłam wrażenie, jakoby chrzestna matka Demi była w stosunku do niej bardziej miła i życzliwa niż jej właśni rodzice. A przecież to właśnie rodzice powinni być dla swojego dziecka takimi kumplami i ostoją w zły dzień. Jak na razie to odnoszę wrażenie że jedyne co im się udało, to zgotować jej trochę problemów.

    OdpowiedzUsuń