Soundtrack:
Fountain soundrack - Death is road to awe
Dedykacja:
Dla Ciebie.
Witajcie
ponownie. Zauważyłam, że przez tą przerwę straciłam dużą
liczbę czytelników. Mam nadzieję, że dam radę to nadrobić.
Szczerze mam masę innych pomysłów na nowe opowiadania, ale
obiecuję Wam tu i teraz: tą historię skończę na 100%. Nie
zostawię jej choćby nie wiem co. Przynajmniej będę się starać
:). Poniższy rozdział należy do jednych z najkrótszych,
gdyż chciałam go skończyć jak najszybciej i nareszcie
opublikować. Mam dla tych pozostałych dobrą informację -
rozdziały będą się pojawiać częściej, gdyż w te długie,
zimowe wieczory, dopada mnie wena. Póki co zapraszam do
zapoznania się z poniższym i pozdrawiam gorąco :).
Harry
Obudził
się w dziwnym domu z bolącą głową. Otworzył oczy, a do jego
tęczówek dotarło poranne światło, zmuszając go do
przymknięcia powiek. Podniósł się do pozycji siedzącej,
zastanawiając się, jak się znalazł w tym miejscu. Aktualne
miejsce jego pobytu nie należało do zwyczajnych; siedział w jasnym
łóżku, obok niego nie było nikogo. W roku stało krzesło,
które z pewnością rozwaliłoby się, gdyby tylko ktoś na
nim usiadł. Obok łóżka walały się jego ubrania,
przysłaniając jasne panele położone na podłodze.
Styles
zamrugał parę razy, oswajając się z bijącym od strony okna
światłem. Wstał z łóżka i doszedł do wniosku, że jest
całkowicie nagi. Szybko ubrał leżące na posadzce spodnie, a potem
wdział na siebie koszulę. Zmierzwił niesforne loki, dochodząc do
wniosku, że musiał bardzo dużo wypić wczorajszego dnia. Czuł,
jak mózg obija mu się o czaszkę. Otworzył niepewnie
drewniane drzwi, schodząc schodami na parter. W mieszkaniu nikogo
nie było, chłopak słyszał tylko tykanie zegara. Zlokalizował
swoją kurtkę. Podszedł do niej i założył ją na ramiona.
Wyszedł przez drzwi frontowe jeszcze raz zastanawiając się nad
tym, jak znalazł się w tym domu i gdzie jest Cher.
Nagle
w kieszeni jego spodni coś zawibrowało. Wyciągnął to, a jego
serce zaczęło bić szybciej. Na wyświetlaczu aparatu pojawił się
napis "Mama".
-
Ona mnie zabije. - powiedział sam do siebie, naciskając zieloną
słuchawkę.
-
Jezus kochany, Harry, gdzie ty byłeś?! - usłyszał roztrzęsiony
głos rodzicielki. Przetarł oczy palcem wskazującym i kciukiem
wymyślając na poczekaniu jakąś wymówkę.
-
Przepraszam, byłem zmęczony i zasnąłem u przyjaciela. -
wytłumaczył jej.
-
Całą noc do ciebie wydzwaniam! Już miałam dzwonić na policję,
gdyby nie ten cholerny przepis, że dopiero po 24 godzinach od
zaginięcia. - przeklęła prawo, a on wyczuł ulgę w jej głosie. -
a teraz wracaj do domu, natychmiast.
-
Dobrze, mamo. - rozłączył się, chowając telefon na dawne
miejsce. Otulił się szczelniej kurtką, stawiając coraz to dłuższe
kroki. Jego dłonie znalazły się w kieszeniach spodni, a on sam
zaczerpnął do płuc zimnego powietrza. Poczuł, jak w środku robi
mu się zimniej, jak wypełnia go ten chłód. Skręcił w
drogę do swojego domu, potem przeszedł przez drzwi, ściągnął
kurtkę, a w jego ramiona wpadła roztrzęsiona rodzicielka.
Ariana
-
Jadę z tobą, rodzice się zgodzili. - powiedziała w progu, a twarz
jej towarzysza widocznie się rozpromieniła. Chwycił ją w pasie,
okręcił wokół własnej osi i położył z powrotem na
ziemię.
-
To wspaniale! - powiedział zadowolony Justin, chwytając rudowłosą
za ręce. Patrzyli tak sobie w oczy, dopóki Grande nie
pocałowała go w policzek. Bieber uśmiechnął się po raz któryś
dzisiejszego dnia, a dziewczyna pociągnęła go za sobą na piętro.
Pokój
Ariany należał do jej ulubionych w tym domu. Przez wielkie okno
balkonowe wpadały promienie słońca, lub dudnił deszcz.
Przesiadywała tu godzinami, czytając po raz któryś serię o
Harrym Potterze. Zdarzało się, że zamykała się na cztery spusty
i słuchała muzyki na cały regulator. Potem nikt nie mógł
jej uciszyć. Tańczyła tu i śpiewała w najlepsze. Właśnie w tym
pomieszczeniu czuła się najbezpieczniej i mało osób miało
tutaj wstęp.
Pewnie
spędziłaby w owym pokoju całe ferie, gdyby nie to, że Bieber
zaproponował jej wspólny wyjazd w góry. Tylko on i
Ariana. Na jeden tydzień. Rudowłosej od razu spodobał się ten
pomysł, musiała tylko przekonać rodziców. Z dojazdem i
wynajęciem hotelu nie byłoby problemu; Justin miał prawo jazdy, a
jego ciotka miała tam domek letniskowy, w którym mogliby się
zatrzymać. Chodziło głównie o to, że mama Ariany nie była
osobą, dla której zostawienie dziecka pod opieką innego
dziecka byłoby dobrym pomysłem. W ostateczności, po błaganiu i
płakaniu Grande, jej rodzicielka zgodziła się.
-
Więc tak... - zaczął Justin, siadając na łóżku
dziewczyny. - wyjeżdżamy jutro rano, wracamy w następną sobotę
około południa. Zaplanowałem wyjazd na narty, do parku wodnego i
inne atrakcje.
-
Co rozumiesz pod zdaniem "inne atrakcje"? - zapytała
Ariana, przygryzając dolną wargę.
-
Sama się przekonasz. - po wypowiedzeniu tego zdania złożył na
ustach Grande delikatny pocałunek. - Spakowana?
-
Tak, rodzice zgodzili się wczoraj, więc miałam całą noc i pół
dnia na spakowanie wszystkich rzeczy... - rozglądnęła się w
poszukiwaniu walizki. Gdy wreszcie ją zlokalizowała, uśmiechnęła
się lekko. - Tylko jeśli czegoś zapomniałam, to sobie chyba w łeb
strzelę.
Justin
zaśmiał się cicho.
-
Z Demi się pożegnałaś? - zapytał, patrząc na Arianę
-
Jeszcze nie, ale zaprosiłam ją na dziś wieczór. - wstała z
łóżka, chwytając rączkę walizki i przysuwając ją do
siebie. Sprawdziła kilka bocznych kieszeni, wyciągając z jednej
telefon.
-
A ty i Harry? - odezwała się, odblokowując aparat.
-
Nie miałem okazji. Wpadnę dzisiaj do niego i powiem mu co i jak. -
również wstał, podchodząc do Ariany. Objął ją od tyłu,
składając na jej szyi pocałunek. - To będzie wspaniały tydzień.
-
Też tak sądzę. - uśmiechnęła się lekko, odwracając się do
chłopaka. Spojrzała mu w oczy, a on odgarnął z jej czoła kosmyk
rudych włosów.
-
Kocham cię. - powiedziała, patrząc w jego niebieskie tęczówki.
-
Z wzajemnością.
Demi
-
Cześć kochanie. - usłyszała głos ojca, gdy weszła do domu.
Poczuła, jak składa na jej policzku pocałunek, a potem wraca do
kuchni.
-
Cz... Cześć tato. - odpowiedziała zdziwiona, wieszając kurtkę na
wieszaku. Ściągnęła z nóg buty, odkładając je na ich
zwykłe miejsce. - Szykuje się coś?
-
Tak, dzisiaj wieczorem przyjdzie do nas na kolację mój
przyjaciel. Nie widzieliśmy się od wieków, chciałbym, żebyś
go poznała. - wytłumaczył Demetrii, kiedy usiadła na krześle w
kuchni.
-
Oh... - odparła dziewczyna patrząc, jak ojciec gramoli się z
kurczakiem. - Czekaj, dzisiaj wieczorem?
-
Tak, a co, jest jakiś problem? - znieruchomiał, patrząc na twarz
córki. Pokręciła przecząco głową, wyciągając z kieszeni
telefon. Napisała pospiesznie sms'a o treści "dzisiaj nie
dam rady, wybacz" i wysłała go do Grande. Położyła
aparat na blacie stołu, opierając brodę na dłoniach.
-
Gdzie mama? - zapytała, a ojciec tylko wskazał głową na sufit. -
Na górze?
-
Ta. - odburknął, a gdy odwrócił się twarzą do Lovato
zobaczyła, że trzyma między zębami ścierkę. Dziewczyna zaśmiała
się, a potem wstała z krzesła, kierując się na górę.
Weszła po schodach, otwarła drzwi do swojego pokoju i rzuciła się
bezwładnie na łóżko. Najchętniej to by od razu zasnęła.
Największą przeszkodą w oddaniu się objęciom Morfeusza była owa
wieczorna kolacja, na której musiała być.
-
Ja pierdole... - szepnęła, a z łazienki usłyszała
charakterystyczne odchrząknięcie. Przymrużyła oczy, a zaraz zza
framugi drzwi wyszła jej rodzicielka.
-
Bez klęcia, proszę. - zaśmiała się, trzymając w dłoniach
ręcznik.
-
Co robisz? - Demi podniosła się do pozycji siedzącej obserwując,
jak Jessica składa po kolei jej wszystkie ręczniki i układa
szampony, kremy i pastę to zębów na półkach.
-
Sprzątam w twojej łazience. - odparła, stawiając mydło obok
umywalki.
-
Po co? - Lovato wstała z łózka, wchodząc do toalety. Jej
rodzicielka stanęła przodem do niej, patrząc w oczy córki.
-
Nudziło mi się. - odpowiedziała z uśmiechem na ustach, a Demetria
zaśmiała się.
-
Nie pomagasz tacie przy kolacji? - zdziwiła się brązowowłosa,
patrząc na matkę.
-
Uznał, że chce to zrobić sam. Nie dziwię mu się, to jemu zawsze
kurczak wychodził najlepiej. - blondynka uśmiechnęła się,
wychodząc z pomieszczenia. - Ale znając żcie, to jeśli zaraz nie
wkroczę do akcji, to spali mi kuchnie.
Demi
patrzyła, jak jej mama opuszcza jej pokój, a gdy w końcu
drzwi się za nią zamknęły, ponownie rzuciła się na łóżko.
-
Ja pierdole. - powtórzyła, śmiejąc się pod nosem. Tym
razem nikt nie odchrząknął.
Ariana
-
Też cię kocham, mamo. - powiedziała, całując rodzicielkę w
policzek, by zaraz potem zrobić to ojcu. Uśmiechnęła się i
wyszła z domu na poranne słońce.
Dochodziła
godzina 9:00. Promienie słońca docierały do najskrytszych
zakątków, a rudowłosa z nieznikającym uśmiechem na ustach
kroczyła przez śnieg, by zaraz potem wsiąść do czarnego
samochodu Biebera. Justin wziął od niej walizkę, wsadzając ją do
bagażnika. Pomachał na pożegnanie państwu Grande, a zaraz potem
zajął miejsce na siedzeniu kierowcy.
-
Gotowa? - spojrzał na Arianę, a ta skinęła głową. - Więc
najlepszy tydzień w naszym życiu czas zacząć.
Ruszyli
z podjazdu, kierując się w stronę gór. Oboje zawsze chcieli
zobaczyć góry, a podniecenie brało szczyty, gdy okazało
się, że mogą zobaczyć i zdobyć je razem. Całe 7 dni z dala od
rodziców, domu, przyjaciół... Grande nigdy nie
pojechałaby tam sama, ale z Justinem wszystko było inne. Sprawiał,
że czuła się przy nim bezpiecznie, ba, bezpieczniej, niż
gdziekolwiek indziej.
Skręcili
w jakąś uliczkę. Nawet na miejscu pasażera wiedziała, jak trudno
jest panować nad samochodem na takich śliskich drogach. W połowie
drogi zaczął padać śnieg, więc widoczność była ograniczona.
-
Justin, może się zatrzymajmy? - spojrzała na chłopaka, a on
pokręcił przecząco głową.
-
Śnieg szybko nie przestanie padać, a jeśli będziemy czekać aż
to zrobi, to dojedziemy tam za 6 dni. - odparł, patrząc na
rudowłosą. Uśmiechnęli się do siebie, patrząc sobie w oczy.
Może
gdyby Ariana nie odezwała się co do zrobienia postoju. Może gdyby
Justin się zgodził. Może gdyby oboje siedzieli cicho, lub ich oczy
w tym momencie się nie spotkały. Może gdyby auto Biebera zepsuło
się, albo oni nigdy nie wyjechaliby z domów. Może gdyby
wyjazd miał nastąpić dzień później, a śnieg nie zaczął
padać. Może gdyby choć jedna z tych rzeczy nie miała miejsca,
gdyby Ariana siedziała cicho, gdyby Bieber zgodził się na postój,
gdyby nie popatrzyli się sobie w oczy, gdyby ten wyjazd nigdy nie
miałby miejsca...
Może
wtedy wypadek, który nastąpił dwie sekundy później
nigdy się nie zdarzył, a Ariana i Justin przeżyliby.
Śmierć
jest drogą do podziwu.