niedziela, 4 listopada 2012

Rozdział 5

Soundtrack: Fountain soundrack - Death is road to awe
Dedykacja: Dla Ciebie.
Witajcie ponownie. Zauważyłam, że przez tą przerwę straciłam dużą liczbę czytelników. Mam nadzieję, że dam radę to nadrobić. Szczerze mam masę innych pomysłów na nowe opowiadania, ale obiecuję Wam tu i teraz: tą historię skończę na 100%. Nie zostawię jej choćby nie wiem co. Przynajmniej będę się starać :). Poniższy rozdział należy do jednych z najkrótszych, gdyż chciałam go skończyć jak najszybciej i nareszcie opublikować. Mam dla tych pozostałych dobrą informację - rozdziały będą się pojawiać częściej, gdyż w te długie, zimowe wieczory, dopada mnie wena. Póki co zapraszam do zapoznania się z poniższym i pozdrawiam gorąco :).
Harry
Obudził się w dziwnym domu z bolącą głową. Otworzył oczy, a do jego tęczówek dotarło poranne światło, zmuszając go do przymknięcia powiek. Podniósł się do pozycji siedzącej, zastanawiając się, jak się znalazł w tym miejscu. Aktualne miejsce jego pobytu nie należało do zwyczajnych; siedział w jasnym łóżku, obok niego nie było nikogo. W roku stało krzesło, które z pewnością rozwaliłoby się, gdyby tylko ktoś na nim usiadł. Obok łóżka walały się jego ubrania, przysłaniając jasne panele położone na podłodze.
Styles zamrugał parę razy, oswajając się z bijącym od strony okna światłem. Wstał z łóżka i doszedł do wniosku, że jest całkowicie nagi. Szybko ubrał leżące na posadzce spodnie, a potem wdział na siebie koszulę. Zmierzwił niesforne loki, dochodząc do wniosku, że musiał bardzo dużo wypić wczorajszego dnia. Czuł, jak mózg obija mu się o czaszkę. Otworzył niepewnie drewniane drzwi, schodząc schodami na parter. W mieszkaniu nikogo nie było, chłopak słyszał tylko tykanie zegara. Zlokalizował swoją kurtkę. Podszedł do niej i założył ją na ramiona. Wyszedł przez drzwi frontowe jeszcze raz zastanawiając się nad tym, jak znalazł się w tym domu i gdzie jest Cher. 
Nagle w kieszeni jego spodni coś zawibrowało. Wyciągnął to, a jego serce zaczęło bić szybciej. Na wyświetlaczu aparatu pojawił się napis "Mama". 
- Ona mnie zabije. - powiedział sam do siebie, naciskając zieloną słuchawkę.
- Jezus kochany, Harry, gdzie ty byłeś?! - usłyszał roztrzęsiony głos rodzicielki. Przetarł oczy palcem wskazującym i kciukiem wymyślając na poczekaniu jakąś wymówkę.
- Przepraszam, byłem zmęczony i zasnąłem u przyjaciela. - wytłumaczył jej.
- Całą noc do ciebie wydzwaniam! Już miałam dzwonić na policję, gdyby nie ten cholerny przepis, że dopiero po 24 godzinach od zaginięcia. - przeklęła prawo, a on wyczuł ulgę w jej głosie. - a teraz wracaj do domu, natychmiast. 
- Dobrze, mamo. - rozłączył się, chowając telefon na dawne miejsce. Otulił się szczelniej kurtką, stawiając coraz to dłuższe kroki. Jego dłonie znalazły się w kieszeniach spodni, a on sam zaczerpnął do płuc zimnego powietrza. Poczuł, jak w środku robi mu się zimniej, jak wypełnia go ten chłód. Skręcił w drogę do swojego domu, potem przeszedł przez drzwi, ściągnął kurtkę, a w jego ramiona wpadła roztrzęsiona rodzicielka. 




Ariana
 - Jadę z tobą, rodzice się zgodzili. - powiedziała w progu, a twarz jej towarzysza widocznie się rozpromieniła. Chwycił ją w pasie, okręcił wokół własnej osi i położył z powrotem na ziemię.
- To wspaniale! - powiedział zadowolony Justin, chwytając rudowłosą za ręce. Patrzyli tak sobie w oczy, dopóki Grande nie pocałowała go w policzek. Bieber uśmiechnął się po raz któryś dzisiejszego dnia, a dziewczyna pociągnęła go za sobą na piętro. 
Pokój Ariany należał do jej ulubionych w tym domu. Przez wielkie okno balkonowe wpadały promienie słońca, lub dudnił deszcz. Przesiadywała tu godzinami, czytając po raz któryś serię o Harrym Potterze. Zdarzało się, że zamykała się na cztery spusty i słuchała muzyki na cały regulator. Potem nikt nie mógł jej uciszyć. Tańczyła tu i śpiewała w najlepsze. Właśnie w tym pomieszczeniu czuła się najbezpieczniej i mało osób miało tutaj wstęp.
Pewnie spędziłaby w owym pokoju całe ferie, gdyby nie to, że Bieber zaproponował jej wspólny wyjazd w góry. Tylko on i Ariana. Na jeden tydzień. Rudowłosej od razu spodobał się ten pomysł, musiała tylko przekonać rodziców. Z dojazdem i wynajęciem hotelu nie byłoby problemu; Justin miał prawo jazdy, a jego ciotka miała tam domek letniskowy, w którym mogliby się zatrzymać. Chodziło głównie o to, że mama Ariany nie była osobą, dla której zostawienie dziecka pod opieką innego dziecka byłoby dobrym pomysłem. W ostateczności, po błaganiu i płakaniu Grande, jej rodzicielka zgodziła się.
- Więc tak... - zaczął Justin, siadając na łóżku dziewczyny. - wyjeżdżamy jutro rano, wracamy w następną sobotę około południa. Zaplanowałem wyjazd na narty, do parku wodnego i inne atrakcje.
- Co rozumiesz pod zdaniem "inne atrakcje"? - zapytała Ariana, przygryzając dolną wargę.
- Sama się przekonasz. - po wypowiedzeniu tego zdania złożył na ustach Grande delikatny pocałunek. - Spakowana?
- Tak, rodzice zgodzili się wczoraj, więc miałam całą noc i pół dnia na spakowanie wszystkich rzeczy... - rozglądnęła się w poszukiwaniu walizki. Gdy wreszcie ją zlokalizowała, uśmiechnęła się lekko. - Tylko jeśli czegoś zapomniałam, to sobie chyba w łeb strzelę.
Justin zaśmiał się cicho. 
- Z Demi się pożegnałaś? - zapytał, patrząc na Arianę
- Jeszcze nie, ale zaprosiłam ją na dziś wieczór. - wstała z łóżka, chwytając rączkę walizki i przysuwając ją do siebie. Sprawdziła kilka bocznych kieszeni, wyciągając z jednej telefon.
- A ty i Harry? - odezwała się, odblokowując aparat.
- Nie miałem okazji. Wpadnę dzisiaj do niego i powiem mu co i jak. - również wstał, podchodząc do Ariany. Objął ją od tyłu, składając na jej szyi pocałunek. - To będzie wspaniały tydzień.
- Też tak sądzę. - uśmiechnęła się lekko, odwracając się do chłopaka. Spojrzała mu w oczy, a on odgarnął z jej czoła kosmyk rudych włosów. 
 - Kocham cię. - powiedziała, patrząc w jego niebieskie tęczówki.
- Z wzajemnością. 
 
Demi
- Cześć kochanie. - usłyszała głos ojca, gdy weszła do domu. Poczuła, jak składa na jej policzku pocałunek, a potem wraca do kuchni.
- Cz... Cześć tato. - odpowiedziała zdziwiona, wieszając kurtkę na wieszaku. Ściągnęła z nóg buty, odkładając je na ich zwykłe miejsce. - Szykuje się coś?
- Tak, dzisiaj wieczorem przyjdzie do nas na kolację mój przyjaciel. Nie widzieliśmy się od wieków, chciałbym, żebyś go poznała. - wytłumaczył Demetrii, kiedy usiadła na krześle w kuchni.
- Oh... - odparła dziewczyna patrząc, jak ojciec gramoli się z kurczakiem. - Czekaj, dzisiaj wieczorem?
- Tak, a co, jest jakiś problem? - znieruchomiał, patrząc na twarz córki. Pokręciła przecząco głową, wyciągając z kieszeni telefon. Napisała pospiesznie sms'a o treści "dzisiaj nie dam rady, wybacz" i wysłała go do Grande. Położyła aparat na blacie stołu, opierając brodę na dłoniach.
- Gdzie mama? - zapytała, a ojciec tylko wskazał głową na sufit. - Na górze?
- Ta. - odburknął, a gdy odwrócił się twarzą do Lovato zobaczyła, że trzyma między zębami ścierkę. Dziewczyna zaśmiała się, a potem wstała z krzesła, kierując się na górę. Weszła po schodach, otwarła drzwi do swojego pokoju i rzuciła się bezwładnie na łóżko. Najchętniej to by od razu zasnęła. Największą przeszkodą w oddaniu się objęciom Morfeusza była owa wieczorna kolacja, na której musiała być. 
- Ja pierdole... - szepnęła, a z łazienki usłyszała charakterystyczne odchrząknięcie. Przymrużyła oczy, a zaraz zza framugi drzwi wyszła jej rodzicielka.
- Bez klęcia, proszę. - zaśmiała się, trzymając w dłoniach ręcznik.
- Co robisz? - Demi podniosła się do pozycji siedzącej obserwując, jak Jessica składa po kolei jej wszystkie ręczniki i układa szampony, kremy i pastę to zębów na półkach.
- Sprzątam w twojej łazience. - odparła, stawiając mydło obok umywalki.
- Po co? - Lovato wstała z łózka, wchodząc do toalety. Jej rodzicielka stanęła przodem do niej, patrząc w oczy córki. 
- Nudziło mi się. - odpowiedziała z uśmiechem na ustach, a Demetria zaśmiała się. 
- Nie pomagasz tacie przy kolacji? - zdziwiła się brązowowłosa, patrząc na matkę.
- Uznał, że chce to zrobić sam. Nie dziwię mu się, to jemu zawsze kurczak wychodził najlepiej. - blondynka uśmiechnęła się, wychodząc z pomieszczenia. - Ale znając żcie, to jeśli zaraz nie wkroczę do akcji, to spali mi kuchnie.
Demi patrzyła, jak jej mama opuszcza jej pokój, a gdy w końcu drzwi się za nią zamknęły, ponownie rzuciła się na łóżko.
- Ja pierdole. - powtórzyła, śmiejąc się pod nosem. Tym razem nikt nie odchrząknął. 
 
Ariana
- Też cię kocham, mamo. - powiedziała, całując rodzicielkę w policzek, by zaraz potem zrobić to ojcu. Uśmiechnęła się i wyszła z domu na poranne słońce. 
Dochodziła godzina 9:00. Promienie słońca docierały do najskrytszych zakątków, a rudowłosa z nieznikającym uśmiechem na ustach kroczyła przez śnieg, by zaraz potem wsiąść do czarnego samochodu Biebera. Justin wziął od niej walizkę, wsadzając ją do bagażnika. Pomachał na pożegnanie państwu Grande, a zaraz potem zajął miejsce na siedzeniu kierowcy.
- Gotowa? - spojrzał na Arianę, a ta skinęła głową. - Więc najlepszy tydzień w naszym życiu czas zacząć. 
Ruszyli z podjazdu, kierując się w stronę gór. Oboje zawsze chcieli zobaczyć góry, a podniecenie brało szczyty, gdy okazało się, że mogą zobaczyć i zdobyć je razem. Całe 7 dni z dala od rodziców, domu, przyjaciół... Grande nigdy nie pojechałaby tam sama, ale z Justinem wszystko było inne. Sprawiał, że czuła się przy nim bezpiecznie, ba, bezpieczniej, niż gdziekolwiek indziej.
Skręcili w jakąś uliczkę. Nawet na miejscu pasażera wiedziała, jak trudno jest panować nad samochodem na takich śliskich drogach. W połowie drogi zaczął padać śnieg, więc widoczność była ograniczona.
- Justin, może się zatrzymajmy? - spojrzała na chłopaka, a on pokręcił przecząco głową.
- Śnieg szybko nie przestanie padać, a jeśli będziemy czekać aż to zrobi, to dojedziemy tam za 6 dni. - odparł, patrząc na rudowłosą. Uśmiechnęli się do siebie, patrząc sobie w oczy. 
Może gdyby Ariana nie odezwała się co do zrobienia postoju. Może gdyby Justin się zgodził. Może gdyby oboje siedzieli cicho, lub ich oczy w tym momencie się nie spotkały. Może gdyby auto Biebera zepsuło się, albo oni nigdy nie wyjechaliby z domów. Może gdyby wyjazd miał nastąpić dzień później, a śnieg nie zaczął padać. Może gdyby choć jedna z tych rzeczy nie miała miejsca, gdyby Ariana siedziała cicho, gdyby Bieber zgodził się na postój, gdyby nie popatrzyli się sobie w oczy, gdyby ten wyjazd nigdy nie miałby miejsca...
Może wtedy wypadek, który nastąpił dwie sekundy później nigdy się nie zdarzył, a Ariana i Justin przeżyliby. 
Śmierć jest drogą do podziwu.